W drugim tygodniu, w ramach projektu a także poznawania blasków i cieni włoskiego stylu życia wysłano nas na wieś. Wieś nazywa się Scisciano i oprócz tego, że trudno to wymówić to także trudno znaleźć na mapie. No trudno. Workcamp nazywał sie Kraina Oz i zakładał zabawy z dziećmi i młodzieżą przez dwa tygodnie. Dzieci jak się okazało były niezwykle wdzięczne mniej wdzięczna była dla nas plaża. Tydzień na plaży dla bladoskórych skończył się poparzonymi plecami, alergią i problemami z drogami oddechowymi. Ale było wdechowo. A co.
Oprócz mnie, Csilli i Grega była także Hiszpanka Alida, Rosjanka Polina i Koreanka Seung. Mimo różnic językowych, kulturowych, światopoglądowych i wiekowych udało nam się jakoś dogadać. Troche po angielsku i trochę na migi :) Pierwszego wieczoru zorganizowali z okazji naszego przyjazdu powitalną kolacje. Krzyczeli - to znaczy w ich mniemaniu rozmawiali - jakby kogoś zabijali za rogiem. I dziwili się, że w naszych krajach to zwykle jak się je to się nie skacze lub nie klaszcze jednocześnie. Zawsze coś nowego.
Każdego przyzwyczajaliśmy nasze żołądki do studaniowych posiłków. A nie było łatwo. Gdy szczęśliwi zjadaliśmy ostatni kęs w nadziei, że to koniec na stół wjeżdżały owoce i słodycze. Potem powinna wjechać ciężarówka, żeby nas przetransportować do łóżek...
Prze posiłkiem,zdarzało się znam układać stepy, to znaczy: np. jak otworzyć drzwi w trzech krokach. Poniżej - jak kroić chleb. Klara w roli głównej, chleb w roli drugoplanowej. Nóż - narzędzie zbrodni. Widownia - Il mondo di Oz staff.
A tak mniej więcej wyglądały całe dwa tygodnie.
W wolnych chwilach doskonaliliśmy umiejętności gry w UNO! A działo się, że czasem stawaliśmy na głowie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz